Dlaczego nie wącham książek i o innych fetyszyzmach

Książki to piękne przedmioty. Ich obecność w domu oddaje część charakteru gospodarzy, jest obietnicą, że mamy do czynienia z kimś, kto nie tylko owe książki posiada, ale być może robi z nimi także inne rzeczy. Bo z książkami można wiele.

Książki to bardzo wszechstronne przedmioty. Można je na przykład podziwiać, jak stoją na półce, oglądać z każdej strony i zachwycać się fantastyczną okładką. Można je dotykać, pieścić palcami, rozpływając się nad delikatną fakturą papieru. Można podobno wsłuchiwać się z szelest stron. No i najważniejsze – książkę trzeba powąchać. Nasycić się jej wonią, niezależnie od tego, czy to książka nowa, pośmierdująca jeszcze drukarską farbą, czy stara, trącąca niekiedy wilgocią, z lekką nutką pleśni, czy też wyświechtany, wymacany setkami obślinionych i spoconych palców przygodnych czytelników egzemplarz biblioteczny. Wąchanie książki jest bowiem tym, co wszyscy bibliofile, bibliomaniacy i bibliomani, książkowe nerdy i mole lubią podobno najbardziej. Dopiero gdzieś na samym końcu długiej listy czynności znajduje się stare, dobre czytanie.

Z książkami wiąże się też wiele przesądów i obostrzeń. Nie wolno zaginać rogów i czytać przy jedzeniu. Zapiski na marginesach to dla wielu czyste świętokradztwo, a w ogóle to jak nie czytasz, nie pójdę z tobą do łóżka, ha! Odnośnie tego ostatniego powiem tylko, że o ile dawno temu hasło to mnie rozbawiło, o tyle z wiekiem zmądrzałam i teraz mnie mierzi. Nikogo, kto nie czyta, do czytania raczej nie przekona, a potrzeby ciała nie mniej ważne są, niż potrzeby duszy. Promowane w ten sposób czytelnictwo kojarzy mi się z bufonadą i nadęciem.
Co do pozostałych zabobonów –  oczywiście dbam o posiadane książki, a przynajmniej dokładam największych starań, aby z czytania wychodziły cało. Nie da się przy tym ukryć, że książki są niezwykle podatne na wszelkie możliwe próby niszczenia, jakie przychodzą mi do głowy, tym bardziej wypada je chronić. Podobnie dbam o inne przedmioty, które nabywam za swoje ciężko zarobione pieniądze. Jeszcze bardziej dbam o książki pożyczone od innych, ponieważ to oni musieli ciężko pracować, żeby sobie owe książki kupić, a teraz ja korzystam z ich dobrej woli. Jednak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ta paniczna nagonka na każdego, kto książkę traktuje jak przedmiot, a nie obiekt niezdrowego kultu, wynika nie z szacunku do Książki, lecz ze zwykłej próżności. Najlepszym sposobem na zachowanie książki w dobrym stanie, bez choćby jednej plamki, zmemłanego rogu okładki, przypadkiem złamanego grzbietu, czy zagiętego rogu, łzy, która zmoczyła stronę, należałoby zastosować najprostsze w świecie rozwiązanie –  NIE CZYTAĆ! 

Najlepszą moim zdaniem metodą na oddanie książce szacunku jest jej przeczytanie, zachęcanie innych do sięgnięcia po nią i rozmawianie o niej. Nie mniej ważne jest kupienie książki, bowiem bez tego autor może nie dożyć do końca procesu tworzenia swojego kolejnego dzieła. I doprawdy, czy też oddawać się będę zabobonnemu rytuałowi odczuwania książki wszystkimi zmysłami, zanim w końcu zatracę się w jej treści, czy też przeczytam ją na czytniku, dając się ponieść słowom w świętokradczej formie pozbawionej zapachu i faktury – nie ma to najmniejszego znaczenia.

A zatem, nie. Nie wącham książek. Zaczytuję się w nich, odpływam w nieznane rejony wyobraźni, kocham zawarte w nich słowa i historie. Słowa i historie, nie drukarską farbę naniesioną na papier.